środa, 24 listopada 2010

Niezapomniana wyprawa - czyli ryba życia

Był pieny słoneczny dzień, koniec sierpnia 1999r pojechaliśmy nad Wartę w okolice miejscowści Niesłabin w wielkopolsce. Zabraliśmy sprzęt typowo szczupakowy. Po dojechaniu na miejsce, rozłożeniu sprzetu i ogólnym przygotowaniu :) ruszyliśmy na łowy - ja, kolega Marcin i kuzyn Wojtek (ot taka zgrana ekipa od kilku lat).
Okolice Niesłabina to doły warciańskie jak i sama rzeka , tworząca duze zakola , poprzecinana okazałymi , kamienistymi bonami. Założyłem swoją ulubiona blachę - typowe kopyto o długości 13cm, robione za starych dobrych czasów w jednym z zakładów przemysłowych w Poznaniu. Tak wiem niektórzy z Was stwierdzą samoróba - ale właśnie na te samoróby wyciągnąłem najwięcej ryb w swoim życiu - te kupne jakoś mi nie podchodzą ; po prostu ich nie czuję.

Wpierw poszedłem w swoje ulubione miejsce. Głęboka bona, z dużym warkoczem. Na samym poczatku "zacząłem orać" w półwody. Na brzeg wyleciały po około pół godzinie dwa garbusy - pomyslałem : "moje stary dobry kij ABU znowu w formie" . Spaliłem papierosa (no przecież ryby lubią dym :) ) i poszedłem z nurtem rzeki jakieś 3km. Było koło południa. Wielkie bony się skończyły ale pojawiły się wysokie skarpy, tak na oko 3-4m . Upatrzyłem sobie miejsce. Powalone do rzeki drzewo, jakaś trawka z wody wystająca i zejście z skarpy dość mocno wydeptane. Aha pewnie miejscowi coś tu odkryli. Rzucałem troche od niechcenia w tym miejscu i bez efektu. Zjadłem śniadanie, zmieniłem blachę na kolejno samoróbę ale tym razem nie smukłą i srebrną jak śledź, tylko szeroką, złotą z "ogonkiem" zrobionym z czerwoniej nitki.
Miejsca było ok 1 metr kwadratowy, zakole było głębokie na ok 3-4m. Nade mną skarpa - zejść było trudno a co dopiero podejść.

Zaczałem rzucać - dalej będzie jutro :)